Cosy Outdoor Festival
- o kobietach, które niczego nie zdobyły.

Świat outdooru jest nadal zdominowany przez mężczyzn. Pełno w nim nomenklatury wojennej – zdobywania szczytów, atakowania góry, pokonywania szlaków. A to z założenia stawia to człowieka ponad przyrodą, kompletnie ignorując fakt, że sam tą przyrodą jest.

Obok depresji, czy cukrzycy, jedną z wielu chorób cywilizacyjnych stał się także analfabetyzm przyrodniczy. Czyli kompletny brak umiejętności posługiwania się językiem natury – nawigacji, rozpoznawania gatunków zwierząt i roślin, czy cykliczności w przyrodzie.

Dlatego po raz kolejny spotykamy się w kobiecym gronie, wśród gór i lasów, żeby z powrotem rozgościć się w przyrodzie i przypomnieć sobie najbardziej intuicyjny język, jakim możemy się porozumiewać nawet międzygatunkowo.

Tropimy dzikie zwierzęta i poznajemy ich zwyczaje, uczymy się nawigować w terenie, słuchamy opowieści podróżniczek, naukowczyń, artystek, performerek i innych inspirujących kobiet. W kontrze do kapitalistycznego nurtu wellness, pokazujemy ogólnodostępne metody zadbania o naszą wewnętrzną bioróżnorodność.

Bez rywalizacji, bez zdobywania, udoskonalania siebie, bo jesteśmy wystarczająco dobre. Nie potrzeba nam też empowermentu, bo siłę mamy w sobie, musimy po nią tylko sięgnąć. Jak po ten język przyrody.

Możemy ryknąć jak niedźwiedzica, broniąca młode, wspólnie wychowywać dzieci, jak stado hien i tak jak lwy, spać 17 godzin dziennie, po to żeby przez resztę dnia móc polować.

Teraz robimy to w naszym, kobiecym gronie, bo potrzebujemy siostrzeństwa. Nie wyidealizowanego, niczym opisy przyrody u romantyków. Ale takiego z krwi i kości, z brudem i pięknem, z łagodnością i wściekłością.

Bo tylko patrząc naturze prosto w oczy, możemy zobaczyć w niej siebie.